2 czerwca do sklepów trafił długo wyczekiwany, trzeci studyjny krążek Florence + The Machine. Czy warto było czekać, aż 4 lata na How Big, How Blue, How Beautiful ? Zaraz odpowiem Wam na to pytanie.
Florencja wraz ze swoim zespołem, debiutowała oficjalnie na scenie muzycznej w 2008r. singlem Kiss with a Fist, jednak to Dog Days Are Over przyniósł muzykom największy rozgłos. Florence and The Machine, posiada na swoim koncie dwa studyjne albumy – Lungs (2009) oraz Ceremonials (2011), nasz kraj odwiedzili trzykrotnie, ostatnio zapowiedzieli kolejny koncert w grudniu br.
Sięgając po nowy krążek Rudowłosej, oczekiwałam mimo wszystko czegoś świeżego – i tutaj się nie pomyliłam. Jak życie i historia pokazuję, każdy artysta, każdy zespół z czasem ewoluuję, nie zawsze na dobre, ale każdy szuka czegoś nowego, zaskakującego. Na How Big, How Blue, How Beautiful nie znajdziemy 100% odzwierciedlenia „starej” Florencji, za to dostaniemy dawkę nowych, energetycznych dźwięków, ubranych w silną, zapadającą w uszy barwę głosu wokalistki.
Jeżeli tęsknicie i szukacie indie rockowych dźwięków z harfą i pianinem w tle lub barokowych , pompatycznych kompozycji, to nie ten adres. Jak sama artystka zapowiadała, muzycy odeszli od smutnych klimatów, pełnych symboliki wody, śmierci i smutku. Na nowym krążku instrumentalny miszmasz został zamieniony na mocne gitarowe brzmienie, perkusję, trąbki oraz muzyczne podkłady, odchodząc tym samym od baśniowych klimatów. Sama Florencja eksperymentuję z nowymi stylami muzycznymi, zostawiając za sobą metaforyczne teksty.
How Big, How Blue, How Beautiful to kawał dobrej muzyki, dojrzałej, bez przepychu instrumentów muzycznych, która wchodzi niczym sorbet cytrynowy w największy upał. Polecam każdemu, krążek jest godny uwagi. Jak dla mnie, najlepszy z całej trójki.
Moja ocena 9/10.
Komentarze
Prześlij komentarz