Lata 80-siąte, okres
pełen barw, kiczowatej, plastikowej biżuterii, natapirowanych fryzur, kanciastych w ramionach marynarek, mocnych
makijaży, kaset VHS, brzęczącego disco z
charakterystycznym w tle „tutututu” . To
min. czasy Tubbsa i Crocketta , Daniela
Larusso i pana Miyagi, Jaka Stylesa i Grubasa" McCaba.
Tęsknotę za tamtym okresem, jakiś czas temu obudził Sylvester Stallone, serią o Niezniszczalnych (bohaterach kina akcji lat 80/90), czy postać Barneya Stinsona z Jak poznałem waszą matkę, wspominającego Williama Zabka( Karate Kid).
Kung Fury, jest koktajlem zawierającym wszystko co najlepsze
z lat 80-ątych, mamy tutaj barwne stroje, dudniąca muzykę, chmury dymu czy
elementy popularnych w tamtym okresie gier video –
zacznijmy jednak od początku.
Trzy lata temu, David
Sandberg rzucił reżyserowanie oraz efekty specjalne dla reklam, marząc o produkcji własnego, krótkometrażowego filmu.
Zaciągnął dług, aby móc stworzyć wart 5000 baksów zwiastun Kung Fury, na punkcie
którego oszalał cały Internet. Potem poleciało wszystko z górki. Ludzie wyciągali ze swoich
wirtualnych kieszeni pieniądze, aby móc
wspomóc projekt Sanberga, dodatkowo aprobacja samego Davida Hasselhoffa, dobiła
fame’u do ponad przeciętnej granicy. Rezultat,
kampania na Kickstarterze zakończyła się sumą 630tysięcy dolarów, co dało
możliwość twórcy zainwestowania w cudowną ścieżkę dźwiękową oraz dodatkową
ekipę odpowiedzialną za postprodukcje.
W głównego bohatera- Kung Fury, wciela się sam David
Sandberg - w moich oczach jest skrzyżowaniem Daniela Larusso( Karate
Kid) z Topperem Harleyem( Hot Shots), który naukę walki czerpał min. od Davida Carradine’a i Jean’a-Claude Van
Damme. Przystojny, wyglancykowany na
twardziela o szorstkiej barwie głosu, z cyniczną ripostą a’la suchar.
Jak to bywało w kinie, tamtego okresu: mamy walkę dobra ze złem(Adolf Hitler), oczywiście przesądzoną z góry na rachunek
sprawiedliwości. Jest dużo testosteronu, scen walki, są mocno umalowane, odziane w skąpe stroje
(żeby nie powiedzieć kąpielowe) panie, umięśnieni panowie, wypasione, nadziane gadżetami samochody, dinozaury,
lasery, roboty, oraz animacje, które przypominają nam bohaterów
z dzieciństwa, jak chociażby He-Man’a.
Powiem szczerze, że zakochałam się od pierwszego wejrzenia w
obrazie Kung Fury. Może dlatego, że jestem Tarantino’wym geekiem, w którego żyłach płynie szwedzka krew i który
w kulturze szuka gadżetów i smaczków, skrzyżowanych gdzieś sentymentalnie z
latami 80-tymi. Po Gościu czy Coś za mną chodzi, Kung Fury jest kolejnym
dziełem ostatnich miesięcy, który na pewno znajdzie miejsce na mojej półce
filmowej.
Kung Fury to cudowna szwedzka produkcja z przerysowanym stylistycznie, przegiętym do
granic możliwości obrazem, tworzącym hołd dla kina epoki VHS. Dla jednych
będzie to przygoda w czasy dzieciństwa, dla innych porcja oldschool’owego kina,
koniec końców, film wart obejrzenia i wyczekiwania premiery na dużym ekranie.
Ocena 10/10
Komentarze
Prześlij komentarz