Przejdź do głównej zawartości

Clock Machine – EP / Greatest Hits



Zestaw, który  towarzyszy mi każdego dnia


Panie i Panowie, przed Wami młodzi, zdolni, pozytywnie zakręceni , prosto z miasta Kraka- Clock Machine. Trzeba przyznać, że południowa część naszego kraju, coraz częściej rodzi muzyczne perełki, które w swojej „niewinnej” prostocie, wyróżniają się na tle komercyjnych artystów, bębniących na jedno kopyto w rozgłośniach i telewizji.

Pierwszy raz zasiadając do recenzji, nie wiem od czego zacząć. EP’ka jak i studyjny album krakowskiej grupy, wyzwala we mnie za każdym razem tyle pozytywnych emocji , że moje neurony zwyczajnie nie nadążają, aby upiąć to wszystko w przyzwoitą całość. Tego zwyczajnie, trzeba posłuchać. Przyznam się szczerzę, że ten dość młody zespół kupił mnie od pierwszego dźwięku , wyprzedzając na mojej muzycznej półce stare dobre Myslo czy Comę. Co mnie tak zachwyciło? Już Wam odpowiadam.

Zaczynając od początku, panowie (chociaż młodsi ode mnie) grają w moim sentymentalnym świecie, na jakiego kanwie kształtowałam wiedzę, jak i miłość do muzyki – podstawa przez duże P typowego, starego, czystego rocka, skrzyżowana z grunge’ową sceną Seattle lat dziewięćdziesiątych, sprawia, że szczęka opada za każdym razem. Bez względu na ilość elementów nagromadzonych z przeszłości, barwne kompozycję wieją przyjemnym chłodem świeżości, niczym mrożona lemoniada w największe upały. I tego tak naprawdę, od dawna brakowało na Polskiej scenie muzycznej.




Czego możecie się spodziewać po Clock Machine? Mocnego, rockowego uderzenia, punktualnej perkusji z wyrazistym basem, elektryzującej gitary oraz potężnego, zachrypniętego wokalu frontmana kapeli, o tekstach już nawet nie wspominając. Podczas Empik Make More Music, Piotr Metz stwierdził, że Igor Walaszek swoim wokalem spokojnie mógłby zastąpić wokalistów RHCP czy Pearl Jam. W twórczości Clock’ów słychać wyraźnie inspirację takim kapelami jak: Rage Against The Machine, Alice In Chains, Pearl Jam, RHCP. To chyba pierwsza kapela w moim życiu, kiedy wśród całego jej dorobku nie jestem w stanie wskazać jednego ulubionego utworu. Ep’ ka jak i Greatest Hits, to istna skarbnica hitów, można tutaj wymienić chociażby Psycho czy Mefedron które kołyszą niczym rockowa ballada z początku lat 90’ątych, Wonderland, w którym słychać chórki wzorowane na Rollercoaster RHCP, energetyczne More ( wierzcie mi, nie raz miałam ochotę poskakać w samochodzie), przepiękne, prawie 7 minutowe Rain, które stanowi ukłon w stronę gatunku, pobudzając tęsknotę za klasycznymi, długimi utworami na miarę Stairway to haven oraz sztandarowe Bije dzwon, ukryte na końcu ścieżki. Warto też zwrócić uwagę, na to co dzieje się pomiędzy So close so far, a Swimming In the river.

Z doświadczenia wiem, że koncerty Clock’ów potwierdzają tylko muzyczny kunszt grupy, utwierdzając, że nagrania to nie fikcja, a prawdziwa bomba! Co ważne, panom nie odbiła przysłowiowa woda sodowa do głowy i po każdym ich koncercie, można spokojnie podejść i poprosić o autograf, fotkę, czy pożartować – to jeszcze bardziej napędza pozytywnie człowieka, dzięki czemu wraca się do domu z bananem na twarzy.

Clock Machine wywołało we mnie wiarę, że rock ( zwłaszcza na naszej rodzimej scenie), jeszcze nie umarł. Z zapartym tchem czekam na kolejne, nowe wydawnictwo KrakowskichChłopaków.

Moja ocena 10/10, dała bym 100.....


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Żyj dwa razy, kochaj raz / Recenzja

Stara miłość nie rdzewieje.

Człowiek – scyzoryk.

Kiedy Daniel Radcliffe, gra zwłoki.

Krampus, legenda o Złym Duchu.

Nie tylko rózga, straszy dzieci na święta.