Kim jest Bóg? Jak wygląda jego codzienność? Czy ma żonę, a może córkę? Co, by się stało gdyby jego rodzina zaczęła rządzić światem? Czy każdy z nas może być wybrańcem- apostołem? Jak wyglądało by nasze życie, gdybyśmy znali swoją datę śmierci?
Na te i wiele innych pytań, odnajdziecie odpowiedź w przesympatycznym obrazie autorstwa belgijskiego Jaco Van Dormael’a Zupełnie nowy testament.
Film to dawka dobrego humoru, życiowych dramatów i potyczek, opatrzonych abstrakcyjnymi wizjami , które przechwycą zainteresowanie nie jednego widza. Bóg – znamy wszystkim, bez względu na wiarę lub jej brak, wg założeń scenariusza mieszka w Brukseli i nie ma nic wspólnego, z byłym Premierem Polski. To gnuśny, marudny facet,z charakteru burak, ubrany w bokserki, skarpety, kapcie i wyświechtaną koszulkę, warczący na żonę i córkę imieniem Ea. Jego ulubionym posiłkiem jest piwo oraz ciastka. Poza utrudnianiem życia najbliższym, nasz filmowy Bóg czeka na powrót syna – którego zna cały świat, oraz w swoim tajemnym pokoju, snuje kody i plany, jak uprzykrzać życie istotom ludzkim na ziemi.
Pewnego dnia, Ea postanawia urwać się z zamkniętego domu, w którym wieje chłód, zamiast miłości, a ojciec nie raz używa paska na jej skórze. Celem dziewczynki, jest zmiana dotychczasowego świata, kreowanego rękami jej ojca.
W obrazie belgijskiego reżysera, znajdziecie wiele pytań związanych z życiem, w którym ktoś „wyłączył” działalność i postać Boga. Jeżeli jesteście głęboko wierzący, nie nastawiajcie się na film, który obrazi wasze uczucia – bo nie o to chodziło, jego twórcom. Jak zawsze, także i tutaj, trzeba podejść z hamulcem oraz humorem do tematu.
Postać Boga pod względem zewnętrznym, ukazana w krzywym zwierciadle, nie raz nasuwa nam na myśl postać Ferdynanda Kiepskiego. Jego jedynym hobby, jest niszczenie ludzkiego losu i życia. Tym co mi zapadnię na zawsze w głowie to jedna z jego reguł „ Chleb zawsze spada na posmarowaną dżemem połówkę”. Wyłączenie Boga z życia, sprawia że udając się w poszukiwaniu córki, staje się jednym z nas. Moknie na deszczu, zostaje pobity przez miejscowych zbirów, a jego kanapka spada dżemem na podłogę.
Odejście Ea z domu rodzinnego, to manifest przeciwko władzy rodzicielskiej, ale także religii. Oglądając obraz, zastanawiałam się, czy osoby odpowiedzialne za całą historię ukazaną na ekranie, zostały dotknięte mocno przez życie, a jednocześnie zawiodły się na Bogu? Pewne rzeczy wynosi się z domu, do innych nawet będąc wierzącym ma się humorystyczny hamulec, jednak są i takie, w których przykry los zasiewa ziarno niepewności.
Tutaj nie chodzi o filozoficzne przemyślenia, a o pokazanie świata podobnego do Kubricka czy braci Wachowskich. Tym co porusza w obrazie, jest zwyczajność i codzienność, sprawy znane każdemu z nas na co dzień. Pogoń za miłością, szepty sąsiadów na klatce, potrzeba zwykłej, ludzkiej bliskości, akceptacja w społeczeństwie bez względu na wiek czy kalectwo, razem z naszymi wstydami i grzechami. Bo kim jest drugi człowiek, aby nas oceniać, kim jesteśmy my, aby nie zasługiwać na odrobinę marzeń i szczęścia.
Warto też zwrócić uwagę, na małe nawiązanie do Nowego Testamentu, Ea niczym Jezus, stawia na smutnych, pokrzywdzonych i biednych. Jej Ewangelistom, odpowiedzialnym za spisanie nowych ksiąg, jest bezdomny, którego jako pierwszego spotkała na swojej drodze, a który to obdarował ją swoja dobrocią. Dziewczynka ma dar, słyszy muzykę, która gra w człowieku, potrafi reżyserować sny oraz rozmawiać z osobami, które niebawem mają umrzeć.
Abstrakcyjny obraz, pokazuję nam siłę przyjaźni oraz stara nauczyć się nas, że w każdym temacie, nawet tym ciężkim, religijnym, trzeba mieć dystans. Bez względu, jakiego Boga widzisz na ekranie, swojego czy nie, uśmiechnij się, ale i nie powątpiewaj, nigdy nie wiesz kogo spotkasz na swojej drodze i ile radości oraz ciepła wniesie w twoje dotychczasowe „szare życie”.
Za seans, jak zawsze serdecznie dziękuję sieci kin Multikono oraz serdecznie Państwa zapraszam na cykl Kocham Kino w Multikino.
Moja ocena 8/10
Komentarze
Prześlij komentarz