Zstąpił z komiksu na mały ekran.
Kiedy rok temu, w sieci pojawiły się pierwsze zajawki „ Lucyfera”, wiedziałam, że chociaż d…nie urywa, to może usiądę na jeden odcinek. No i usiadłam, tylko, że ja tak siedzę już drugi sezon. Nie powiem, żeby serial o złym synu Boga, strąconym z nieba, był powalający, jednak ma to coś, niczym paczka orzeszków – nie odejdziesz, póki się nie skończą.
Trzeba przypomnieć, że scenariusz został luźno, ale to wręcz LUŹNO oparty o komiks Gaimana i Careya, dlatego tutaj nie rozumiem oburzenia wśród publiczności i paplania o profanacji.
Od samego początku, było wiadome, że serial nie stanowi ekranizacji, że komiks ma być luźną bazą, a sam Lucyfer no cóż…to cholernie przystojny, o kąśliwym języku i poczuciu humoru, w dobrze dobranym garniturze, szatyn (szatan) wb. którego nie jedno serce zawyję. Nawet zewnętrznie nie jest podobny do tego z ksiąg komiksu – ale O TO CHODZIŁO!
W pilotażowym odcinku, poznajemy piekielnie przystojnego Lucyfera ( Tom Ellis)znudzonego swoim losem w piekle, zstępującym na ulice Los Angeles – właściciela ogromnego klubu „Lux”, który ma na swoim koncie sukcesy ludzkiej rasy, tzn. oni mu dusze, on im ich największe marzenie. I tak oto, podczas seansu, dowiadujemy się, że jedna z jego przyjaciółek-„podopiecznych” (w tej roli znana z 90210, AnnaLynee McCord) ginie na oczach Lucyfera. Mężczyzna wkręca się w wyjaśnienie zagadki, poznając na swej drogę uroczą, ale i twardą panią detektyw, Chloe Decker (Lauren German). Jak się okazuje losy naszych bohaterów krzyżują się na kolejne odcinki, ona jako jedyna nie ulega jego urokowi, on chociaż zły i podstępny, przy niej staje się lepszym…człowiekiem (?). Oczywiście w trakcie seansu poznajemy wiele nowych postaci byłego Chloe, ich córkę, która uwielbia Lucyfera – bez (chyba) wzajemności, brata i matkę tytułowego bohatera. Tak dokładnie – matkę!
Serial niczym nas nie zaskoczy, i każdy odcinek jest ułożony wg schematu niczym serie Dr.House’a – wstęp, morderstwo, wspólna praca naszych głównych bohaterów, rozwikłanie zagadki i koniec. Tym czego mi brakuję, to moce z jakimi zazwyczaj kojarzy nam się postać Lucyfera – ten z ekranu, potrafi jedyne przestraszyć ludzi swoim prawdziwym obliczem, lub wyciągnąć od nich największe pragnienia. Charakterystyczny humor i cięta riposta, w która niekiedy wręcz trzeba się wsłuchać, nadają pewnej pikanterii obrazowi.
Jak już wcześniej wspomniałam serial nic nam ni urywa z zachwytu, ale może być smakowitym deserek rozluźniających po całym dniu w pracy. Idealnie nadaje się na wieczory razem pod kocem z kubkiem gorącej czekolady, zwłaszcza kiedy nasze maleństwa już śpią potulnie i szukamy chwili tylko dla siebie.
Moja ocena 7/10
Komentarze
Prześlij komentarz