Dużo krzyku o nic.
Niestety, zbytnio nic nowego nie zobaczyłam na małym ekranie ( na początku grudnia, film wyszedł na DVD i Blue Ray), czego bym się nie spodziewała…, a spodziewałam się totalnej padaki.
Przyznam się szczerze, że zapowiedzi nie zrobiły na mnie jakiegoś piorunującego wrażenia, albo moje oczy widziały już za wiele, albo zwyczajnie włączyła mi się kobieca intuicja, jednak od samego początku, jakoś nie chodziłam zajarana, jak pozostali moi znajomi – którzy de facto, po seansie czuli ogromny niesmak.
Jako dziewucha, wychowywana od najmłodszych lat na komiksach, miałam swój obraz Ligi Samobójców w wyobraźni, zapewne to również wpłynęło na moje rozczarowanie. Nim jednak, zasiądzie się do seansu warto ( chociaż nie trzeba), obejrzeć „ Batman V Superman: Świt Sprawiedliwości”, pozwoli to zrozumieć niektóre wątki oraz sam fakt stworzenia Ligii Samobójców.
No właśnie, a o co kamman z tą cała Ligą? Otóż, już Wam tłumaczę. Kiedy Superbohaterowie, że tak pozwolę sobie ująć, odchodzą na drugi tor na skutek różnych wypadków losowych, „góra” postanawia stworzyć Ligę złożoną z samych złoczyńców, którzy wesprą siły mundurowe w walce ze złem.
Sami złoczyńcy, na tyle są źli, iż bardziej przypominają życiowych błaznów, którym los poplątał w marzeniach, aniżeli krwiopijców, rządnych zagłady ludzkiej. O ile należą się oklaski ludziom odpowiedzialnym za kostiumy i charakteryzację, o tyle cała reszta zasługuję na wybu(uuuu)czenie. No dobra mamy, na ekranie min. Willa Smitha, grającego walczącego z pierwiastkiem ojca, Deadshota czy barwną i seksowną Harley Quinn (Margot Robbie ). Tak i w sumie tutaj już można by poprzestać na postaciach, które RATUJĄ i na siłę próbują posklejać ten chaotyczny przekaz w całość. Cała reszta postaci to zlepki, szybko migających życiorysów, które robią za totalny wypełniacz scenariusza – jedno wielka szkoda.
Ah tak, nie zapominajmy o tym, o którym wszyscy krzyczeli przedpremierą, a ja na samą myśl czuje znów znudzenie. Kiedy moje oczy zobaczyły po raz pierwszy, pana Jareta Leto, jako Jockera, pomyślałam – „ O nie! To będzie żenada żenad”. I tak też było. Za każdym razem, kiedy pojawiał się na ekranie miałam ochotę krzyczeć „ Dalej, dalej” – rola, jaką zaprezentował, była nudna, żeby nie powiedzieć wkurzająca. Widać tutaj taki z niego aktor, jak i muzyk – cóż, Michał Wiśniewski też potrafił robić show na scenie.
Co do fabuły filmu, tez okazała się naciąganą, wręcz przeciąganą na siłę historią. Szczerze, to nie wydała bym na ten film nawet złotówki, aby iść do kina i móc zobaczyć go na dużym ekranie. Domowy nośnik w zupełności mi wystarczył. Jeżeli nadal nie widzieliście Ligi Samobójców, możecie ale nie musicie pochylić się nad seanse. Ja od dawna nie czułam takiego powiewu nudy.
Za seans dziękuję firmie Galapagos.
Moja ocena 3/10.
Komentarze
Prześlij komentarz