Idealny Sequel, po dniu ciężkiej pracy.
Od premiery pierwszej części Strażników, minęły trzy lata, a zachwyt, którą wzbudzali czułam cały czas, oczekując jednocześnie z niepewnością kolejnej ekranizacji. Idąc w czwartek na przedpremierowy seans, do końca nie wiedziałam czego mogę oczekiwać. Trailery zapowiadały się fantastycznie, jednak często bywają mylące, a ilość reklam, promocji i gadżetów związanych z Vol 2, tym bardziej budziła moje rozdwojenie uczuć.
W końcu przyszedł moment, gdy pogasły światła, a na ekranie usłyszeliśmy pierwsze dźwięki, charakterystycznej dla lat 80 muzyki. Film, zaczyna się podobnie jak jedynka, pokazując co się działo przeszło 30 lat temu na Ziemi. Tym razem widzimy zakochanych rodziców Quilla, i tutaj zdziwienie oraz pierwszy uśmiech na mojej twarzy – Ojca Petera, gra Kurt Russel (oczywiście lekko odmłodzony, na potrzeby wstępu 😉 ). Moja myśl – no dobra, zapowiada się nieźle… i faktycznie później już było tylko lepiej.
W tym momencie mam kolorowy misz masz z myśli, ponieważ teksty z filmu, ścieżka dźwiękowa oraz cudowne obrazy czy sytuacje kręcą mi się niczym wata cukrowa na patyku – dając tyle samo radości co słodycz. Pamiętacie z jedynki początkową scenę kiedy Quill tańczył w rytm muzyki, pląsając po kałużach ?Tutaj mamy podobną scenę muzyczną, otwierającą film, z jednym wyjątkiem: po pierwsze występują w niej wszyscy Strażnicy, a po drugie tańczącym jest mały Groot, który zdążył już wyrosnąć z doniczki, jednak potrzebuję opieki niczym dziecko co świetnie jest wkomponowane w scenę walki.
Vol 2 zbytnio nie porusza wielu nowych wątków, bardziej skupia się na relacjach oraz wnętrzu bohaterów. Twórcy zapomnieli o konkretnej fabule, jej fundamentem zostaje historia Star- Lorda i jego przeznaczenie, z drugiej strony może to i lepiej. Czasami co za dużo to nie zdrowo. W drugiej części poznajemy wszechmogącego Ego, który namiesza w życiu bohaterów. Reszta dla Was do zobaczenia w kinie…
Po raz kolejny mamy odsłonę genialnej ścieżki dźwiękowej, która kłania się w stronę lat 80 - w części poprzedniej Quill otworzył prezent od mamy, którą była kaseta vol 2 i to ona tym razem nam towarzyszy przez bite dwie godziny seansu. Twórcy zostawili fabułę gdzieś z boku, stawiając na lekkie, pełne humoru teksty oraz sytuacje, gdzie nie raz poczujecie ból brzucha albo łzę po okiem.
Teksty: „Bądź grzeczny bo Cię zjem”, zapytanie o taśmę klejącą czy Marry Poppins, pozostaną w waszej pamięci na zawsze. Tym razem zamiast długich i nudnych przemówień, otrzymacie słownego shake, do którego ktoś wrzucił absurd, opryskliwość, spóźniony refleks i niepoprawność. Powiem Wam, że w dwójce Drax, stał się moim Januszem dialogu.
Każdy ze Strażników daje swoje 5 groszy, dzięki czemu całość ogląda się tak przyjemnie, szczerze – nawet nie wiem czy nie lepiej jak jedynkę? I chociaż nasi bohaterowie z boku bardziej przypominają patologiczną rodzinę, to są nią w 100 a może nawet 1000% Z resztą, chyba każdy z nas ma taką swoją rodzinę, w której mógłby śmiało odnaleźć: Quilla, Gamorę, Draxa, Groota, Rocketa, Mantis, Yondu i Nebulę.
Seria Strażników Galaktyki vol 2, sentymentalnie porusza wielu widzów, kłaniając się ku dawnej kulturze lat 80. Jej kolorowym barwom, kiczowi, śmiesznym patałaszkom oraz aktorom, bez których nie wyobrażamy sobie ówczesnej kultury. Oprócz wspomnianego wyżej Kurta Russela, na ekranie zobaczymy (krótko), jednego z większych ekranowych twardzieli, Sylvestra Stallone.
Za dużo nie ma co się rozgadywać, miałam Was zachęcić, a nie zanudzić czy zdradzać co jest w tzw środku. Możecie po seansie, mieć inne odczucie niż ja, dla mnie to perfekcyjny, idealny sequel. Na ekranie dostajemy wszystko to czego oczekiwaliśmy, pociągniętą dalej historię, z elementami zaskoczenia, okraszoną fantastyczną muzyka, barwami, efektami oraz humorem. Czego chcieć więcej?
Po raz kolejny, powiem to głośno – MARVEL górą!
Moja ocena mocne 9/10
Komentarze
Prześlij komentarz