Dawno nie czytałam czegoś równie poruszającego. Chociaż książka ukazała się na rynku wydawniczym, przeszło dwa lata temu, nigdy chyba jak na te obecne Święta Bożego Narodzenia, na dzisiejsze czasy, jeszcze tak bardzo pasowała.
Boże Narodzenie to czas miłości, wybaczania, ale również refleksji, szukania sensu, kolorów w codzienności, doceniania i dziękczynienia za każde malutkie dobrom jakie nas spotyka.
Moc Truchleje, zmusza nas do zamyślenia, do ukłonu wb Boga / siły w którą wierzymy indywidualnie, za codzienne, małe drobnostki, których zwyczajnie nie zauważamy.
To zbiór wspomnień wigilijnych ( i nie tylko), osób które w czasach II WŚ, będąc dziećmi, doświadczyły okrucieństw ze strony okupantów niemieckich oraz rosyjskich. Skromne święta, pełne nadziei, że to piekło się skończy, często bardzo skromne, wtulone w ramionach matki, inne spędzone na pryczy obozu koncentracyjnego, ze strachem w sercu czy w bloku obok, mama jeszcze żyję, czy ... Tułaczka po Syberii, walka o każdą godzinę życia, głód, chłód i mimo wszystko dobro ludzi zwykłych, prostych spotykanych na drodze powrotnej do domu, za którym tak bardzo się tęskni.
Autorka stworzyła coś ponad czasowego, za inspirację posłużyły wspomnienia jej prababci o pierwszych Świętach Bożego Narodzenia tuż po wojnie.
Miłość i do przodu.
Moja ocena: 10/10
Komentarze
Prześlij komentarz